Rzeczywiście, jestem trochę czarodziejem. Ale tak, jak czarodziejami są wszyscy ci, którzy szukając swego przeznaczenia, potrafią odczytać tajemny język znaków – mówi w wywiadzie-rzece „Zwierzenia pielgrzyma”. – Nie mówię ludziom, jak mają odczytywać znaki dawane im przez Boga, absolut czy duszę świata, lecz że mają je zauważać. Nie chcę przekazywać wiedzy, chcę dzielić się swymi przeżyciami.
A ma się czym dzielić. W życiu Paula Coelha było niemal wszystko, co może się przydarzyć człowiekowi: utrata wiary, szpital psychiatryczny, więzienie, sekty, narkotyki, nieudane małżeństwa, moralny upadek, nędza i dla równowagi: nawrócenie, sława, pieniądze, małżeńskie szczęście, uduchowienie.
Początkiem drogi był porządny, katolicki dom w Rio de Janeiro. Zbyt porządny, gdyż wszystko musiało w nim być tak, jak postanowił apodyktyczny ojciec, inżynier Pedro Quiema Coelho de Souza. Dotyczyło to również wychowania dzieci, zwłaszcza stanowiącego przedmiot ojcowskiej dumy najstarszego syna – Paula.
Słowo „przedmiot” jest jak najbardziej właściwe, bo dokładnie tak traktowano nadwrażliwego chłopca. Ojca nie interesowały ani jego uczucia, ani marzenia. Gdy uznał, że syn nie spełnia oczekiwań, umieścił go w słynącym z surowości gimnazjum im. Świętego Ignacego. Prowadzący szkołę jezuici mieli nauczyć Paula dyscypliny i odpowiedzialności. Efekt okazał się dokładnie odwrotny od zamierzonego. Im więcej od niego wymagano, tym gwałtowniej się buntował, im bardziej wpajano mu wiarę, tym bardziej ją tracił. Skończył gimnazjum jako skłócony z Bogiem i całym światem ateista.
W liceum w ogóle odmawiał uczenia się, tylko dzięki wpływom ojca – sam sugeruje, że za łapówkę – został dopuszczony do matury i jakimś cudem ją zdał.
– Już wtedy wiedziałem, że chcę zostać pisarzem – wspominał po latach.
reklama
Dla ojca było to nie do przyjęcia. Syn porządnego inżyniera miał zdobyć porządny zawód. Paulo uległ i podjął studia prawnicze, by zostać porządnym adwokatem. Wytrwał kilka miesięcy, po czym oznajmił, że rezygnuje z nauki i zamienia uniwersytet na teatr. Wielu wybitnych artystów podejmowało u progu kariery tak dramatyczne decyzje, narażając się na gniew rodziny, a niekiedy zerwanie z nią. Nikogo jednak nie spotkało to, co przyszłego autora „Alchemika”.
Don Pedro kazał bowiem zamknąć syna w... szpitalu psychiatrycznym. Faszerowano go silnymi lekami, poddawano bolesnej terapii elektrowstrząsami. Po tych zabiegach rzeczywiście zaczął tracić zmysły. Trzy razy uciekał, ale nie miał za co żyć, więc wracał do domu. A nieubłagany ojciec odsyłał go z powrotem do szpitala. W końcu Coelho wpadł w szał, połamał meble, podarł ukochane książki. Gdy wydawało się, że już na dobre pozostanie na oddziale zamkniętym, trafił wreszcie na lekarza z prawdziwego zdarzenia. Usłyszał od niego, że jest zdrowy i może wyjść na wolność.
Po latach, już jako uznana sława, Coelho uzyskał prawo wglądu do swojej karty chorobowej. Dowiedział się, że został skazany na trzy lata pobytu w zakładzie dla umysłowo chorych na podstawie tak błahych objawów, jak nadmierna nerwowość, trudności w nauce, upór i dążenie za wszelką cenę do zaspokojenia swoich zachcianek.
– Rodzice przeprosili mnie, ale nigdy nie wytłumaczyli, dlaczego tak postąpili – mówi w „Zwierzeniach pielgrzyma”.
Wyszedł ze szpitala z poczuciem krzywdy i żądzą odwetu. Chciał rewolucji, która zmiecie cały porządek, w którym go wychowano – religię, władzę, własność. Jego nowymi idolami zostali Karol Marks i Włodzimierz Lenin, nową rodziną – komuna hippisów. Ożenił się z wyznającą równie radykalne poglądy, starszą o 13 lat Jugosłowianką. Prowadzili typowe życie dzieci-kwiatów, włóczyli się po Ameryce, sypiali gdzie popadnie i z kim popadnie, brali narkotyki, eksperymentowali z seksem zbiorowym. Takie małżeństwo nie mogło przetrwać zbyt długo. Dla wyznawców wolnej miłości rozwód nie stanowił oczywiście problemu. Przed ukończeniem 30 lat Coelho zdążył się jeszcze dwa razy ożenić i rozwieść. Trzy razy trafił do więzienia.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.