Człowiek od grzechu

Był wczesny poranek. Z ciemności powoli wyłaniał się pustynny krajobraz – łachy żwiru, nagie skały, pasmo gór na horyzoncie. Kilkudziesięciu uczonych, wojskowych i inżynierów patrzyło w jednym kierunku.

Człowiek od grzechu Niektórzy nerwowo zaciągali się papierosem, inni wyłamywali palce, próbując zapanować nad drżeniem rąk. Z zadumy wyrwał ich przeraźliwy dźwięk syren. Naukowcy zeszli do schronu, oficerowie nałożyli ciemne okulary, posmarowali twarze kremem do opalania i zalegli w okopach.

Metaliczny głos zaczął odliczanie: 120, 119, 118… Każda sekunda wydawała się wiecznością. Fizycy, którzy zaprojektowali i zbudowali pierwszą bombę atomową, nawet bali się pomyśleć, co będzie, jeśli popełnili błąd w obliczeniach. Pamiętali ostrzeżenia kolegów po fachu, że jej wybuch może podziałać jak zapalnik i przenieść reakcję łańcuchową na wodór w morskiej wodzie lub azot w powietrzu. Gdyby do tego doszło, z Ziemi nie pozostałoby nic!

– 10, 9, 8… – w ostatnich sekundach przed eksplozją kierujący pracami naukowców profesor Oppenheimer zaczął recytować w duchu słowa „Bhagawadgity”, świętej księgi hinduizmu: „Gdyby tysiąc słońc w jednej chwili rozbłysło na niebie, byłby to tak promienny blask, jaki rozsiewa On”.

I rozbłysło. Szary świt zmienił się nagle w najjaśniejszy dzień. Nieziemski blask sprawił, że wszystko wokół, nawet odległe o dziesiątki kilometrów góry, ukazały się z niezwykłą wyrazistością. Ta jasność trwała przez dwie sekundy, potem zapadła absolutna cisza, a na horyzoncie pojawiła się czerwona, ognista kula. Wszyscy patrzyli jak urzeczeni na zjawisko, którego żaden człowiek przed nimi nie widział.

reklama

Fizyk atomowy Otto Frisch napisał we wspomnieniach: „Miałem wrażenie, że jakiś Bóg zapalił nowe, jaśniejsze od naszego słońce…”. Owym „Bogiem” był Oppenheimer, który patrząc, jak czerwona kula pęcznieje i przekształca się w skłębioną chmurę przypominającą olbrzymi grzyb, już pełnym głosem wykrzyczał następny fragment hinduskiej księgi: „Jam jest śmierć, która wszystkich zgarnia. Wstrząsa światami”.

41-letni uczony wiedział, że otwiera nową erę w dziejach ludzkości. Gdy żołnierze po dotarciu w opancerzonych pojazdach do epicentrum wybuchu nie znaleźli tam nic prócz stopionych kamieni, stało się jasne, że już nie Bóg musi być sprawcą końca świata. Dzięki Oppenheimerowi i jego współpracownikom od 16 lipca 1945 roku, czyli od dnia pierwszej próby atomowej, mógł to zrobić człowiek.

– Jestem pewny, że w ostatnich ułamkach sekund przed Sądem Ostatecznym ludzie zobaczą właśnie to, co my widzieliśmy – mówił wychodząc ze schronu atomista George Kistiakowsky. Nikt nie zaprzeczył, zamyślony Oppenheimer tylko pokiwał głową. Targały nim sprzeczne uczucia. Z jednej strony duma i radość z niebywałego naukowego osiągnięcia, z drugiej niepokój o przyszłość. Entuzjastyczne okrzyki i owacja, z jaką przyjęto go w sztabie armii amerykańskiej, zagłuszyły jednak rozterki. Nie po to przecież pracował ponad siły przez ostatnie trzy lata (przy 180 cm wzrostu ważył zaledwie 50 kg), by po osiągnięciu celu zwątpić w sens tego, co robił. Zwłaszcza że wciąż trwała wojna i Amerykanie nie zamierzali poprzestać na zbudowaniu bomby atomowej. Chcieli jej użyć.

Decyzja należała do prezydenta Harry’ego Trumana, jednak nawet on wahał się przed wzięciem odpowiedzialności tylko na swoje barki. Powołał więc komitet złożony z wojskowych i uczonych. Generałowie jednoznacznie opowiadali się za zrzuceniem bomb na Japonię. Przekonywali, że uratują w ten sposób życie tysięcy amerykańskich żołnierzy, którzy musieliby zginąć podczas inwazji na wyspiarskie imperium.

Niektórzy naukowcy zaczęli jednak odczuwać skrupuły i z przerażeniem myśleli o masakrze, jaką zgotują niewinnym cywilom. Dlatego proponowali, żeby najpierw ostrzec Japończyków. Wobec takiej różnicy poglądów oczy wszystkich skierowały się na „ojca bomby”. Oppenheimer nie tylko opowiedział się po stronie wojskowych, ale dodał jeszcze, że atak musi zostać przeprowadzony bez uprzedzenia, żeby Japończycy nie zestrzelili przenoszącego bombę samolotu. Po jego słowach zapadł wyrok na Hiroszimę i Nagasaki. Przeciwnicy, których Oppenheimerowi już nigdy nie brakowało, nazwali go wówczas „doradcą śmierci”.

Źródło: Wróżka nr 11/2007
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl