Słońce majestatycznie opada za horyzont, robi się chłodniej. Wchodzimy więc do dworu, w którym uderza zapach starego drewna. Wyślizgane drewniane progi i podłogi przypominają o niemej obecności dawnych jego mieszkańców. W kuchni, na kaflowym piecu z fajerkami, perkoczą garnki z obiadem. Pęki suszonych ziół zdobią drewniane kredensy. Cokolwiek robię, odnoszę wrażenie, że ktoś niewidzialny zagląda mi przez ramię...
- Zimą czuję się we dworze jak w siódmym niebie - przerywa moje zamyślenie ojciec. - Tu panuje jakiś niezwykły spokój: niby jesteś sam, a tak naprawdę nie jesteś. Dawni mieszkańcy są gdzieś tutaj, snują się po tych pokojach, korytarzach.
Skrawki losów dawno nieżyjących mieszkańców dworu można odnaleźć na każdym kroku. Wykonany przez wiejskiego rzemieślnika, barokowy wzorek na drzwiach do jednego z pokoi, nadjedzona przez myszy paczka starych listów znaleziona przypadkiem na strychu... Najstarszy ma datę: rok 1794. Niestety, są tak zniszczone, że nie można ich odczytać i dowiedzieć się czegokolwiek o nadawcy czy adresacie.
A teraz Ludynia przejdzie jeszcze do historii kina. Któregoś ciepłego, lipcowego dnia tego roku spokój dworu zmąciła osiemdziesięcioosobowa ekipa "Przedwiośnia", z reżyserem Filipem Bajonem na czele. Rozpoczęły się prace adaptacyjne w budynku i obejściu, z całej Polski zwieziono elementy scenografii. Ludynia gra powieściową Nawłoć, dom rodzinny Cezarego Baryki. Nie jest to jednak jej filmowy debiut - już wcześniej pojawiła się na krótko w telewizyjnej adaptacji "Syzyfowych prac" Żeromskiego. Również scenograf Alan Starski szukał tu inspiracji podczas prac nad scenografią do "Pana Tadeusza".
Ludynię wybrano spośród dziesiątek innych propozycji, uznając ją za "filmowe miejsce", jak to określa pani Anna Wunderlich, główny scenograf "Przed-wiośnia". Różnorodność otoczenia - park, stawy, pola i starodrzew - pozwala na zrobienie ciekawych ujęć. Dodatkowym atutem jest "arianka", która pojawia się także w powieści Żeromskiego.
Operator, Bartek Prokopowicz, tak mówi o tej okolicy: - Staramy się patrzeć na świat oczami Cezarego Baryki. Po pobycie w Baku i podróży do Moskwy przyjeżdża do ogarniętej wojną Polski. Mieszka trochę w Warszawie, wreszcie trafia do dworu w Nawłoci, który w pewien sposób jest miejscem magnetycznym. Żyją tu ludzie dziwni i inni, jakich nigdy nie widział.
Magiczną aurę tego miejsca podkreśla dodatkowa scena, o którą wzbogacił film sam reżyser, bo w książce brak jest elementów metafizycznych - bohaterowie obserwują mapę nieba z wyrysowanymi znakami zodiaku. - To ma być taka metafizyka nienatrętna, nienachalna. Wydaje mi się, że udało się to bezboleśnie wstawić - mówi reżyser Filip Bajon.
Członkowie ekipy przyznają, że wyjątkowo dobrze się tutaj czują. Pani Irena Milczarek, także scenograf, zwana przez ekipę Pyzą, twierdzi, że wykryła tu, w parku, miejsce mocy - w kępie młodych brzóz. - Jak dzieje się coś stresującego i się zdenerwuję, to biegnę pod brzózki i wszystko mija. Nie wiem dlaczego, ale coś takiego tutaj jest...
dla zalogowanych użytkowników serwisu.