Dwór w Ludyni

Z pociągu relacji Warszawa-Częstochowa trzeba wysiąść kilka stacji za Kielcami. Potem wąska asfaltowa droga, od niej boczna, nieutwardzona dróżka, grobla dzieląca małe stawy i już stoję przed drewnianą bramą. Wchodzę przez nią w inny świat. Pośród trzystuletnich lip, otoczony stawami i resztkami parku stoi przepiękny osiemnastowieczny, żywcem wyjęty z najświetniejszych czasów Rzeczpospolitej, dwór w Ludyni.

Dwór w Ludyni Dwóch Stanisławów Gieżyńskich - senior i junior.

Przypomina mi się początek "Pana Tadeusza" i wzruszenie chwyta za gardło. Bielone modrzewiowe ściany kontrastują z drewnianymi okiennicami i surowym, poczerniałym gontem. Na podwórzu baraszkują dwa psy. Na powitanie wychodzi właściciel - Stanisław Gieżyński - mój ojciec.

Ten dwór to teraz jego miejsce na ziemi, sens życia. Rozsiadamy się na ganku w wygodnych fotelach. Przy aromatycznej ziołowej herbacie słucham opowieści o tym, jak spełniają się marzenia, jak prawdziwa pasja zmienia się w rzeczywistość. Oglądam ojca innego niż widziałem go na co dzień przez te wszystkie lata. I nagle zdaję sobie sprawę, że to magia tego miejsca wydobyła zeń wielki romantyzm tkwiący w nim od lat.

Kuchnia we dworze. - Wszystko zaczęło się jeszcze na studiach, w latach 60. - wspomina ojciec. - Nagle zaczęło mi się podobać stare budownictwo. Kupowałem katalogi zabytków i zaznaczałem w nich te, które jakoś szczególnie przyciągały moją uwagę. W miarę możliwości jeździłem je oglądać. Akurat wtedy "Życie Warszawy" prowadziło akcję "Zabytkom na odsiecz", która miała nakłonić do wykupowania i ratowania starych obiektów. Ale biedny jak mysz kościelna student chemii mógł sobie tylko pomarzyć o staropolskim dworku. I marzył.

- Nie mówiłem nikomu o moich tęsknotach, nawet kolegom, z którymi jeździłem oglądać zabytki. Raz tylko zwierzyłem się z tego mojej mamie. Zobaczysz, będę miał kiedyś taki dwór - powiedziałem. Bardzo się ucieszyła. Przecież w jej żyłach płynęła szlachecka krew, jej rodowód sięgał XII wieku... W domu dzieciństwa dużo mówiło się o dziadkach i pradziadkach, gdzie mieszkali, jak żyli. Jeden podobno przegrał kiedyś całą wieś w karty. - Masz taki dwór i już wiesz, że nie mieszkasz gdzieś w Polsce, czyli nigdzie. To jest twoje miejsce. To są twoje strony - uśmiecha się ojciec.

Czas płynął, a pomysł kupienia dworu nadal pozostawał tylko marzeniem. Dopiero w latach 90., kiedy ojciec nawiązał współpracę z niemieckim instytutem chemicznym, pojawiła się nadzieja. Odkładał każdy grosz i szukał wymarzonego miejsca. Teraz natrafił na inne niż finansowe trudności. Większość zabytkowych obiektów mieszkalnych była albo bardzo zdewastowana, albo posiadała lokatorów, którym należało zapewnić nowe lokale. Wiele z nich to były poniemieckie dwory.

reklama

- Nie mam nic przeciwko nim, są piękne, ale ja chciałem coś polskiego - tłumaczy ojciec. - Ze względów zawodowych w grę wchodziły tylko dwory na terenie Mazowsza i Małopolski. Pewnego dnia ojciec kupił w księgarni wykaz zabytków na sprzedaż w całej Polsce. Wśród nich znalazł Ludynię.
- Pojechałem tam. Była zima - wspomina. - Wszystko okrywała gruba warstwa białego puchu. Nagle przypomniałem sobie, że byłem w Ludyni jeszcze jako student i zrozumiałem - tu albo nigdzie. Po chwili dodaje: - Musiałem tylko jeszcze przekonać twoją mamę. Nie miałem żadnego racjonalnego wytłumaczenia, dlaczego muszę mieć ten właśnie dwór. I w ogóle po co mi ten cały kłopot. Mogłem przecież resztę życia przesiedzieć w domu, spokojniutko, w kapciach. Na szczęście mama nie protestowała; piękno Ludyni zrobiło swoje.

Jadalnia we dworze. Obok dworu stoi budynek gospodarczy - lamus z kamienia kryty gontem i zwieńczony niedużą dzwonnicą z XVI wieku. To tak zwany zbór, "arianka". Tu odprawiali swe modły arianie, wyznawcy odłamu religii ewangelickiej, który wykształcił się w czasach reformacji. Nazywano ich też Braćmi Polskimi lub Mniejszymi. Przez ciężkie, żelazne drzwi osadzone w nieforemnej, grubo ciosanej futrynie wchodzimy do środka. Panuje tu wieczny chłód, bo gruby mur dobrze izoluje. Niskie, łukowe sklepienie i skąpe oświetlenie nadają pomieszczeniu tajemniczości.

- To właśnie dzięki arianom ten zabytek przetrwał - opowiada ojciec. - Zniszczenia wojenne a potem komunizm doprowadziły do dewastacji zabytkowych budowli. Tylko o arianach władza dobrze myślała, bo kwestionowali istnienie Trójcy Świętej i uznawali, że podstawą wiary jest rozum. I chyba na złość Kościołowi znalazły się pieniądze na restaurowanie dworu.
- Nie wiem, ile w tym co robię romantyzmu a ile patriotyzmu - zastanawia się w zadumie ojciec. - Jestem na pewno romantykiem, bo to miejsce jest moją idŽe fixe, moją obsesją.

Jeden z pokojów we dworze. Pojęcie "patriotyzm" dawno wyszło z mody, czego ojciec ogromnie żałuje. Bo dla niego Ludynia to właśnie esencja patriotyzmu. Miejscowi przekazują sobie z pokolenia na pokolenie, ilu ważnych dla Polski wydarzeń była świadkiem. Przebywał tutaj nawet sam Tadeusz Kościuszko - zatrzymał się po przegranej bitwie pod Szczekocinami, w 1794 roku. Oficjalnych zapisków na ten temat nie ma, ale zachował się rysunek z końca XIX wieku, przedstawiający kamienną ławkę pod dwoma prastarymi lipami, które rosną przed dworem w Ludyni. Podpis brzmi: "Ławka Kościuszki". Może więc rzeczywiście właśnie tutaj nasz bohater odpoczywał po znojach bitwy?

Siedemdziesiąt lat później, 20 kwietnia 1864 roku, w okolicach dworu miała miejsce potyczka między oddziałem Kozaków i grupką powstańców styczniowych. Zaskoczeni powstańcy bronili się zaciekle, a ostatni z nich, wachmistrz Kamiński, zabarykadował się w pobliskim młynie i tam poległ. Po młynie nie ma śladu, pozostały tylko stawy, przy których się znajdował oraz skromny krzyż ku pamięci powstańca. Za to podczas prac remontowych w "ariance" znaleziono broń z powstania.

Dziś Ludynia jest ostoją spokoju. W trzystuletnich lipach wyśpiewują swe trele ptaki, a żaby w stawach próbują przekrzyczeć krowy, które pasą się na okolicznych łąkach.
- To miejsce ma wartość nie tylko historyczną - tłumaczy ojciec. - Otoczone jest niezwykłą aurą, która sprawia, że każdy tu nabiera sił, pozbywa się stresów, złych myśli. Posiedź tu trochę dłużej, a zrozumiesz o czym mówię. Posiedziałem i trudno mi się z nim nie zgodzić...

Źródło: Wróżka nr 10/2000
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl