Szczapy płonącego drewna rozbite na tysiące rozżarzonych do czerwoności kawałków, układają się przede mną w dywan. W panującym dookoła mroku rozjarzony prostokąt zdaje się żyć własnym życiem. Może kiedy indziej zachwycałby mnie swoim wyglądem. Teraz, kiedy mam wejść na niego bosymi stopami - przeraża. Odruchowo zamykam oczy i sparaliżowany strachem stawiam pierwszy krok...
Próba ognia
Bioenergoterapeuta, Bogusław Mikołajczak od paru lat stosuje w swojej terapii chodzenie po rozżarzonych węglach. Uważa je za odmianę akupresury. Miast masować stopy dłonią, pobudza się skupione na całej ich powierzchni ośrodki nerwowe gorącymi węglami. Od kiedy sam przeszedł pod okiem hinduskich kapłanów swoistą próbę ognia, wszystkim gorąco poleca tę metodę.
Marsz przez ogień nie tylko pobudza do lepszej pracy cały organizm. Sprawia też, że pokonując paraliżujący strach, nabieramy pewności siebie i poznajemy ukryte w nas ogromne możliwości. Kiedy więc w czasie ezoterycznego festiwalu w Krakowie pan Bogusław Mikołajczak ogłosił "wieczorne chodzenie po ogniu", zebrało się sporo chętnych i ciekawskich.
Na płaskiej betonowej płycie rozniecono ognisko. Potężne bale drewna płonęły, a bioterapeuta tłumaczył zasady eksperymentu. W próbie nie mogą brać udziału kobiety w ciąży, cierpiący na schorzenia serca oraz ci, którzy wypili choć kroplę alkoholu. Po rozżarzonych węglach nie wolno biec. Choć skraca to niewątpliwie czas "spaceru", grozi wbiciem się gorących kawałków między palce. A to oznacza pewne poparzenia.
Nie należy też zatrzymywać się w marszu. Najlepiej przejść wolnym, równomiernym krokiem i wyrzucić z pamięci fakt, że dotykamy nagimi stopami czegoś o temperaturze 260 stopni Celsjusza! To zresztą tylko europejska odmiana hinduskiego marszu po rozpalonych do 600oC kamieniach, którego trasa ma dziesięć metrów długości.
Podczas gdy pomocnik Bogusława Mikołajczaka rozbija płonące szczapy i układa je grabiami w rozżarzony dywan, my wszyscy, którzy zdecydowaliśmy się poddać próbie tupiemy bosymi nogami o mokry beton, krzycząc (im bliżej próby, tym głośniej) zimno, zimno, zimno..
Przez ten krzyk, przerywany czyimś nerwowym śmiechem, ledwie przebija się odtwarzana za naszymi plecami muzyka mantryczna. Wreszcie wszystko jest gotowe. Kto pierwszy? - pyta bioenergoterapeuta. Odpowiada mu cisza. Decydując się na udział w próbie ognia, obiecywałem sobie, że będę pilnie obserwował reakcje wszystkich uczestników. Teraz jednak czuję tylko własny strach i mało obchodzi mnie to, co się dzieje dookoła.
Ku mojemu zaskoczeniu ciepło, które mam pod stopami jest bardzo przyjemne i nie ma nic wspólnego z bólem. Nic mnie nie parzy, a strach minął bez śladu. I choć myślę jedynie o tym, by dotrzeć do końca płonącego dywanu i stanąć w kałuży rozlanej tam wody, czuję jak narasta we mnie uczucie dumy. Euforycznego zadowolenia ze zwycięstwa nad własnym strachem.
Nie wiem czy próba uodporniła mnie na choroby i przeziębienia. Ale wiem, że co do jednego Bogusław Mikołajczak się nie mylił. To naprawdę wyśmienita terapia. I wyjątkowa okazja poznania możliwości własnego organizmu. Dziwnej siły, jaka tkwi w każdym z nas, a której sobie nie uświadamiamy.
Do dziś nie wiadomo, dlaczego przejście po rozżarzonych węglach nie pozostawia na stopach oparzeń.
Od 1890 roku, kiedy to pułkownik Gudgeon z Nowej Zelandii rozpoczął pierwsze poważne badania tego fenomenu, nikomu jak dotąd nie udało się dociec istoty tego zjawiska. I pewnie się nie uda, dopóki nie poznamy wszystkich praw rządzących naszą podświadomością, gdzie leży klucz do wszystkich ludzkich możliwości.
Jerzy Gracz
Fot. Iza Dajwłowska
PS Odradzam podejmowanie prób chodzenia po ogniu bez udziału doświadczonego instruktora. Działkowe ogniska niech nadal służą pieczeniu szaszłyków i kiełbasek.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.