Podczas pisania tej historii cztery pióra odmówiły posłuszeństwa. Ale to były już ostatnie podrygi demona, który mieszał mi szyki przez sześć miesięcy. A zaczęło się w lipcu ubiegłego roku. W Polskim Radiu w Warszawie nagrywałam właśnie moją wymarzoną płytę "Czar korzeni". Początkowo wszystko szło jak z płatka. Do końca sierpnia było nagranych ponad 14 utworów. Brakowało "Europy", "Eleonory" i "Meshuge". Na tej ostatniej piosence bardzo mi zależało, gdyż jej motyw pochodził z Wołynia. Przekazał mi go ojciec, który uczył mnie muzyki klezmerskiej.
Marzył, bym napisała "śpiewnik galicyjsko-żydowski", wykorzystując stare melodie i motywy, które mi pozostawił w spadku. "Meshuge" miał być pierwszym nagraniem z tego cyklu, musiałam szybko dorobić tekst i znaleźć wykonawcę. Janusz Szczepkowski odmówił z braku czasu. Poprosiłam więc Bożenkę Ptak z Gdańska, autorkę większości tekstów do moich utworów, by stworzyła coś w ciągu jednej nocy. Bożenka uznała jednak przedwojenny szlagwort "Oj ty mój aniele" za zbyt mało seksowny. Zamieniła go na: "Oj ty mój demonie, krew mi w żyłach płonie, pragnę cię." A następnie: "Opętany szałem, wszystko tobie dałem, Oj ty babo wściekła, przyszłaś rodem z piekła, niechaj cię pochłonie noc, piękno ma szatańską moc."
No i zaczęło się piekło
Wprawdzie wyznaczony przeze mnie do tej piosenki Jacek Wójcicki pięknie ją zaśpiewał, ale za to zaczęły się sypać inne nagrania, bo w tym czasie (!) w radiu przeprogramowano komputer. Jakby tego było mało, kolejne projekty okładki płyty szły do kosza. Niewiele myśląc, jadę do jasnowidzącej Aidy i proszę: - Przesłuchaj ten materiał i powiedz, co mamy robić, bo nic nie wychodzi.
Aida po pierwszym refrenie "Meshuge" mówi: - W płycie siedzi diabeł i trzeba go stamtąd wypędzić. Niech autorka tekstu przywróci oryginalny szlagwort "Oj ty mój aniele", a Jacek Wójcicki na nowo nagra wokal. Więc ja do Bożenki: - Wyrzuć demona i piekło, zamień na anioła, zrób to do jutra. Musimy się spieszyć, bo Jacek wyjeżdża. Mijają dwa dni i cisza. Wreszcie Bożenka telefonuje, że tekst napisała, ale kiedy chciała mi go przefaksować, zgasło światło w całym bloku. Dopiero następnego dnia ekipa usunęła awarię. Jacek oczywiście zdążył odlecieć do Stanów. Dwa zero dla demona. Nie poddaję się. Decyduję się ściągnąć z Krakowa Jorgosa Skoliasa, który nagrywa nową wersję tekstu. Płyta uratowana. Ale szczęście trwało krótko. Komputer skasował nagranie Jorgosa.
Modlę się, jak mam zwyczaj w kłopotach, o rozwiązanie, które mi ześle sen. Rano wpadam na pomysł. Dzwonię do Lublina, do Aidy, żeby w odpowiednim miejscu zaśpiewała. - Wytniemy fragmenty wokalu Jacka z jego ścieżki i wstawimy twój głos z wokalizą! - tłumaczę. - Przyjeżdżaj. A był już 22 listopada! Zanim Aida wyruszyła do Warszawy, cały Lublin stanął w jednym, wielkim, śnieżnym korku. Ciężarówki zatarasowały szosę wyjazdową. Adam, mąż Aidy, znał na szczęście okrężną drogę przez wsie. Lecz wtedy zerwał się huragan i zwalił im przed maską olbrzymie drzewo. Z trudem wyprowadzili auto z pułapki i dobrnęli w nocy do studia w Warszawie. Aida nagrała wokalizy, ale sklecone nagranie nie jest dobre. Znowu kombinujemy i cudem udaje mi się do północy 12 grudnia oddać gotową płytę z dwunastoma utworami.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.