Czy to przypadek że kiedy robi się ciepło i dni są dłuższe, miasta wyludniają się w weekend, kto żyw jedzie odpocząć na łono przyrody?
Zapełniają się miejscowości nadmorskie i górskie wioski. Tłumy oblegają jeziora, zaludniają się leśne ścieżki i szlaki turystyczne. W ogródkach działkowych na obrzeżach miast kto może pieli, kopie i sadzi, z upodobaniem grzebiąc w ziemi. Swoich wielbicieli znajdują nawet wątłe grządki wokół bloków na miejskich osiedlach. Nie znaczy to wcale, że zimą siedzimy pozamykani w czterech ścianach – wielu z nas wyjeżdża choćby na kilka dni zaczerpnąć górskiego powietrza, pojeździć na nartach czy po prostu popatrzeć na szczyty przysypane śniegiem. Dlaczego coraz więcej osób – jeśli tylko ma taką możliwość – wyprowadza się z wielkich aglomeracji, szukając ciszy i spokoju w otoczeniu zieleni i lasów?
Co nas pcha ku naturze, skoro już tyle lat temu wyzwoliliśmy się z zależności od niej? Dlaczego wciąż fascynuje nas dzika przyroda, skoro od wieków robimy wszystko, żeby ją okiełznać i podporządkować sobie? Na pytania te odpowiada brytyjski socjolobiolog Edward O. Wilson, pisząc o instynkcie biofilskim.
„Biofilia to wrodzony, genetycznie zakodowany w każdym z nas pociąg do przyrody, do natury, której jesteśmy częścią. Miliardy lat ewoluowaliśmy jako część dzikiego świata. Wszystkie organizmy pochodzą od tej samej dalekiej praformy życia. Odczytane dotąd kody genetyczne pozwalają założyć, że ów wspólny przodek był podobnym do dzisiejszych bakterii jednokomórkowym mikrobem o najprostszej znanej anatomii i budowie molekularnej” – pisze Wilson.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.