Legendarny kochanek, czarujący pięknymi słówkami, zdobywca nawet najbardziej wiernych swoim mężom niewiast. Symbol męskiego wdzięku, urody i niespożytych sił witalnych. Don Juan. Kim był naprawdę?
Przede wszystkim nigdy nie kroczył po tym łez padole, wymyślili go pisarze. A gdyby żył, byłby nieszczęśliwym i sfrustrowanym człowiekiem, spędzającym większość czasu na kozetkach psychoanalityków. Kto wymyślił bohatera i jego haniebną śmierć?
Don Juan, lub jak kto woli Don Giovanni, to postać czysto mityczna. Po raz pierwszy pojawił się w roku 1618 w komicznym poemacie Hiszpana Tirso de Moliny "Uwodziciel z Sewilli i kamienny gość". Przez następne stulecia wracał na karty powieści i sztuk we Francji, Włoszech, a nawet w Polsce. Wszędzie powód fascynacji nim był taki sam: realizował najskrytsze męskie pragnienia o nieograniczonej władzy nad kobietami. A jest czego zazdrościć: według jednego z bohaterów opery Mozarta - "Don Giovanni" - uwiódł ni mniej, ni więcej, tylko dwa tysiące osiemset siedemdziesiąt pięć kobiet.
Otrzymujemy nawet dokładne ich wyliczenie: "Było sześćset czterdzieści we Włoszech, W Niemczech dwieście trzydzieści i jedna, We Francji sto, w Turcji dziewięćset jedna, Za to w Hiszpanii... aż tysiąc trzy".
Jakkolwiek by patrzeć, nad wyraz godne to podziwu i zazdrości. Jednak oryginalna historia wielkiego uwodziciela nie wskazuje na aż taką wielką znajomość arkanów miłosnej sztuki. Don Juan jest arystokratą andaluzyjskim, synem szambelana na dworze króla Alfonsa XI. A tam, jak to bywa na dworach, zabawa trwa na całego i panie nie skąpią swoich wdzięków młodzieńcom. Na nieszczęście nasz bohater zagina parol na piękną Annę, córkę komandora.
Dalej sytuacja rozwija się zgodnie ze schematem "wykorzystał i porzucił". Zhańbiona Anna zwraca się o pomoc do ojca. Ten wyzywa młodzieńca na pojedynek i ginie od jego szpady. Rozbestwiony swoimi wyczynami Don Juan idzie na cmentarz, gdzie zaprasza posąg komandora na wieczerzę. O dziwo, statua korzysta z zaproszenia i wśród lamentów i błagań porywa grzesznika do piekła. Tak oto wielki podrywacz kończy swą karierę i życie.
reklama
Lista zdobyczy? Podobny finał ma inna wersja tej historii, opowiedziana przez francuskiego dramatopisarza Moliera. Jego Don Juan to birbant, pijak, hulaka i podlec. Porywa swoją przyszłą żonę (Elwirę) z klasztoru, a następnie, bałamucąc przygodnie napotkane wiejskie dziewczęta, oddaje się hulankom. I znowu ojciec rusza na pomoc i ginie. Bohater oddaje Elwirę z powrotem do klasztoru twierdząc, że dręczą go wyrzuty sumienia. Nie przejmuje się też starym powiedzeniem handlowym, że "towar macany należy do macanta". W końcu trafia go piorun.
Mamy tu więc do czynienia z bardzo feministyczną w wymowie historią niepoprawnego uwodziciela i łobuza, który za swoje grzechy w końcu zostaje ukarany. Czym jednak czarował swoje ofiary aż tak skutecznie, że godziły się nawet opuścić dla niego klasztorne mury? Trudno na to pytanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Owszem, był przystojny i dość zamożny, ale takich mężczyzn pełno chodzi po świecie. Kluczem do jego sukcesu zdaje się być obsesyjna chęć zdobycia kobiety. Nie miały znaczenia jej pochodzenie czy wiek. Jak tylko sobie jakąś wypatrzył, otumaniał ją słodkimi obietnicami, ślubując dozgonną miłość i wierność. A że każda tego pragnie, zawsze osiągał sukces. Słusznie zauważa bowiem niejaki Leporello w "Don Giovannim":
"Są to miłe włościaneczki,
Pokojówki, mieszczaneczki,
I hrabiny, baronowe,
Księżne też traciły głowę
(...) Czułe słówka zdobyć mogą
I zamożną i ubogą""
I choć podobnych historii jest bez liku, to jednak Don Juan miał pewną szczególną cechę: angażował się w romans bez reszty. Tak długo chodził wokół ofiary, aż wychodził. Poza tym, kierował się tylko jednym - żądzą. Lew Tołstoj opisywał takie zachowanie jako "stan fizyczny podobny do stanu morfinisty, pijaka i nałogowego palacza". Socjobiolodzy uważają, że tak naprawdę rządzą nami geny. Najważniejsze jest rozmnażanie się, więc mężczyźni chcą zapłodnić jak najwięcej kobiet, niewiasty zaś pragną silnych osobników o dobrym genomie.
Jak więc można odmówić mężczyźnie, który wręcz promieniuje seksem i pożądaniem, a na dodatek jest przystojny i ma kasę? Przypuszczalnie takie właśnie fluidy hiszpańskiego kochanka, w połączeniu z dobrą gadką, zapewniały mu sukces. Poza tym był nie za bardzo wybredny: brał co się nawinęło pod... powiedzmy - rękę. Co stało za jego niesamowitym wręcz popędem? Kłopoty psychologiczne, czyli niedorozwój emocjonalny - brzmi najprostsza odpowiedź. Wbrew wszelkim wyobrażeniom, ktoś taki to kopalnia kompleksów i źródło zarobków dla całego sztabu psychoanalityków. Najlepiej tę sytuację prezentuje angielski pisarz i poeta Byron.
Dołożyć mamusię i tatusia! W roku 1819 ujrzała światło dzienne kolejna wersja historii wspaniałego kochanka, napisana właśnie przez tego klasyka romantyzmu. Oto młody Don Juan, syn Donny Inez i Don Josego, zostaje po śmierci ojca poddany osobliwej edukacji. W jego otoczeniu znajdują się wyłącznie stare i brzydkie kobiety, a książki, które czyta zostają ocenzurowane: nie ma w nich żadnych obscenicznych fragmentów. Trzymany w sterylnych warunkach, nie zdaje sobie sprawy z istnienia cielesnych rozkoszy. Na niewiele się to zdało, bo w wieku 16 lat młodzieniec traci cnotę z niejaką Julią, 23-letnią mężatką. Wybucha skandal i chłopak zostaje wysłany statkiem do Kandyzu. Tak zaczyna się jego Odyseja, pełna spotkań z przeróżnymi dziewojami.
Don Juan zakochuje się w córce pirata, zostaje sprzedany jako niewolnik do sułtana, wkrada się w przebraniu kobiety do haremu, uwodzi żony, cudem unika śmierci i bierze udział w oblężeniu Ismail - tureckiego portu na Dunaju. Po jego upadku trafia do Rosji, gdzie zostaje faworytem... carycy Katarzyny! Cała historia ma swój finał w Anglii. To tu poznaje piękną i zimną Aurorę, która w końcu ma zostać jego żoną. Cała historia dowodzi tylko jednego - człowiek ten nie miał żadnego celu poza uwodzeniem kolejnych panien. A to już dobry początek do leczenia u psychiatry.
Hiszpański kochanek trafił do annałów medycyny właśnie przez swoją obsesję na punkcie kobiet. Termin "donżuanizm" określa podrywacza, który w ten sposób kompensuje sobie jakieś braki, często związane z ojcem lub miłością rodzicielską. Wiąże go z kobietami tylko seks; żadne uczucia ani normy moralne nie mają znaczenia. Jego psychika zmusza go do nieustannego sprawdzania się wroli kochanka. Jest jednocześnie odzwierciedleniem erotycznych fantazji mężczyzn i ich ofiarą, niezdolną do emocjonalnych związków. I dlatego należy go bardziej żałować, niż mu zazdrościć. Choć właściwie refren przeboju sprzed lat: "Nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go" bywa w sferze seksu przewodnim mottem także dla wielu mężczyzn zrównoważonych psychicznie i zupełnie pozbawionych kompleksów.
Stanisław Giżyński
dla zalogowanych użytkowników serwisu.