Walka papieży z Biblią

Na kilka miesięcy przed tegoroczną pielgrzymką do Polski, papież Jan Paweł II spotkał się z Konferencją biskupów włoskich, by potwierdzić ich decyzję o ogłoszeniu roku 1997 rokiem Biblii. Wierni przyjęli to obojętnie. Niewielu katolików zna tę Świętą Księgę.

Znakomitej większości wystarczają fragmenty zasłyszane w kościele podczas mszy. Mało kto zdaje sobie sprawę, że ta nikła znajomość Biblii wśród wiernych jest wynikiem świadomego działania Kościoła przez blisko dziewiętnaście wieków! Tak więc wspomniana już decyzja wymagała od papieża sporej odwagi. Tym samym musiał bowiem sam przyznać, że wiele ukrywano przed wiernymi.

W pierwszych dziesięciu wiekach chrześcijaństwa Biblia była praktycznie niedostępna dla znacznej większości wiernych. Ta, zdawałoby się, szkodliwa dla wiary sytuacja nie martwiła zbytnio kościelnej hierarchii. Wręcz przeciwnie, ułatwiała walkę z każdą pojawiającą się w łonie Kościoła herezją. Wystarczyło bowiem ogłosić, iż taka to a taka interpretacja wiary jest niezgodna z tym, co zapisane zostało w Świętej księdze. A kto to mógł sprawdzić? Z czasem jednak liczba przepisywanych ręcznie ksiąg rosła. Coraz trudniej było więc uniknąć rzeczowych argumentów ludzi, którzy z racji swojego wykształcenia i pozycji społecznej potrafili się posługiwać łaciną. Stać ich też było na zamówienie egzemplarza Biblii. By więc ograniczyć niewygodne dla siebie rozpowszechnianie się znajomości Świętej Księgi, Watykan ogłosił, że właściwą interpretację tego, co w niej zapisane, może przeprowadzić tylko osoba duchowna. Bowiem tylko przez nią przemawia Bóg.

I choć zainteresowanie Biblią rosło, to bez większych trudności udawało się Watykanowi ograniczyć do niej dostęp. Sytuacja skomplikowała się z chwilą, kiedy Johann Gutenberg wydał w 1456 roku wynalezioną przez siebie metodą "masowego" druku pierwsze 165 egzemplarzy Biblii. To pociągnęło za sobą nie tylko dalsze jej edycje w Europie, ale - co gorsza - tłumaczenia z łaciny na języki narodowe. Teraz Święta Księga trafiła w ręce średnio zamożnych warstw społeczeństwa, które nie znało łaciny.

Herezje oparte na interpretacji Biblii odmiennej niż ta, jaką prezentowało papiestwo, rozprzestrzeniały się po kontynencie z szybkością huraganu. Watykan zdecydował się wówczas na krok ostateczny. W 1545 roku zwołano sobór trydencki, na którym papież Paweł III wygłosił płomienne przemówienie o zagrożeniu Kościoła katolickiego zwiększającą się "plagą Biblii drukowanych w językach narodowych". Brzmi to niewiarygodnie, ale na tym samym soborze Kongregacja Świętego Oficjum i Kongregacja Indeksu Ksiąg i Myśli uchwaliły zakaz drukowania i czytania Biblii w języku narodowym. Jakby tego było mało, wprowadzono też zakaz studiowania Biblii przez osoby świeckie i... wpisano ją na indeks ksiąg zakazanych! Od tej pory, aż przez dwa stulecia - do końca osiemnastego wieku - katolikom świeckim nie wolno było czytać Biblii w języku narodowym. Posiadanie jej było dla urzędników inkwizycji pierwszym sygnałem, że ten ktoś może być heretykiem. Święte Oficjum paliło księgi gorliwie w oczyszczającym ogniu stosu - oczywiście wraz z ich właścicielami.

reklama

Kontrreformacja w obronie jedynie słusznej wiary nabrała od tej chwili niebywałego rozmachu. O tym, jak wiele energii poświęcił Watykan na zwalczanie swobodnego dostępu do Biblii, niech świadczy fakt, iż na dalszy plan zeszły wszelkie dyskusje teologiczne nad zagadnieniami wiary. I nawet sprawa aborcji zniknęła nieomal zupełnie, choć w XVI i XVII wieku odnotowano największy w chrześcijańskim świecie wzrost aktów dzieciobójstwa.

Takie podejście Watykanu do roli Biblii, wywołało gwałtowny protest nie tylko wiernych, ale i szerokich kręgów młodszego kleru. By więc dodatkowo zwiększyć kontrolę nad ludzkimi umysłami i czynami, Watykan wprowadził obowiązek spowiedzi, która do czasu soboru nie była praktyką powszechną i obowiązkową. Mało tego. Każda spowiedź musiała być potwierdzona przez księży stosownym dokumentem z pieczęciami. Niższy kler miał obowiązek odprawiania niedzielnych mszy, których stałym elementem było czytanie Pisma Świętego... po łacinie. Tylko komentarz mógł być głoszony w języku parafian. Dziś już trudno wyobrazić sobie zaciętość i determinację, z jaką zwalczano powszechny dostęp do Biblii. Efekty tej walki widoczne są jednak na każdym kroku, w każdym właściwie kraju chrześcijańskim.

Wkrótce - jak każdy miecz - i ten okazał się być obosiecznym. Wierni zupełnie nie znali religii chrześcijańskiej. To było równie mordercze dla Kościoła, jak w czternastym wieku dokładna jej znajomość. Doszło do tego, że tylko w samych Włoszech powołano kilkuset kapłanów, którzy niczym misjonarze wśród Indian i plemion Czarnego Lądu wyruszyli na włoską wieś, by tam od nowa głosić podstawy chrześcijaństwa. Jak pisał jezuita Ignacy Loyola, chłopi, pasterze i rybacy włoscy w swym otępieniu nic nie wiedzieli o religii chrześcijańskiej. I tak zostało do dziś dnia, nie tylko we Włoszech.

Jak bowiem wykazały przeprowadzone w latach sześćdziesiątych tego stulecia badania, aż 78 proc. wiernych nigdy nie przeczytało całego Pisma Świętego, a blisko 30 proc. nigdy nie miało Biblii w ręku! Wtedy to zaczęto przebąkiwać o konieczności ponownego rozpowszechniania Świętej Księgi. Ale dopiero za pontyfikatu Jana Pawła II wyłożono ogromne pieniądze z watykańskiej kiesy na tłumaczenie i wydawanie jej w językach narodowych. Jeśli ten potężny plan nowej ewangelizacji się powiedzie, może po dwudziestu wiekach chrześcijaństwa uda się zwalczyć "analfabetyzm wiary".


Jerzy Gracz
PS. Wymazanie Biblii w języku narodowym z indeksu ksiąg zakazanych do dziś dnia nie doczekało się oficjalnego ogłoszenia.

Źródło: Wróżka nr 10/1997
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl