Elżbieta ważyła 34 kilogramy. Słaba i zrezygnowana, ile jeszcze czasu miała przed sobą? Miesiąc, a może dwa - jak sugerowali lekarze? Ale widać Pan Bóg całkiem jej nie opuścił. Jakaś kobieta, czekająca w szpitalu na badania, dała Elżbiecie adres Andrzeja Michalskiego, psychoterapeuty. - On mnie uratował - przekonywała - jest niezwykły. Jest także bioterapeutą.
Co ma psychoterapia do mojego raka, pomyślała Elżbieta. Ale nie miała nic do stracenia. Tak trafiła do Andrzeja. Minął już rok, odkąd go odwiedza. I stało się coś najbardziej niewiarygodnego: zniknęły komórki nowotworowe z węzłów chłonnych i z wątroby. Ostatnie badania wykazały, że Elżbieta jest zdrowa.
Rak - wołanie o pomoc
Co takiego wydarzyło się w życiu tej nieuleczalnie chorej kobiety, że nagle jej organizm zaczął skutecznie walczyć? Andrzej Michalski mówi tak: - Wyjaśnijmy najpierw, że spośród wszystkich chorób, nowotwór jest najbardziej zależny od stanu naszej psychiki.
W amerykańskim Instytucie Badań nad Rakiem odkryto, że często sami sobie fundujemy raka, tłumiąc przez lata agresję, lęki oraz niezaleczone, głębokie urazy psychiczne. Nowotwór jest wołaniem organizmu o pomoc. Z tą chorobą nie wolno walczyć jedynie skalpelem oraz chemio- i radioterapią. Trzeba jednocześnie pracować nad psychiką pacjenta.
A jak było z Elżbietą?
Andrzej starannie dobiera słowa. Trudno wytłumaczyć wprost, co się stało z jego pacjentką.
- Przyszła wyniszczona chorobą, zrezygnowana. Już po paru minutach rozmowy wiedziałem, co ją dręczy. Bo każdy człowiek podświadomie, całym sobą - słowami, gestem, napięciem ciała - mówi o swoim prawdziwym, choć nieuświadomionym problemie. I w większości przypadków właśnie on jest źródłem choroby.
U Elżbiety były to emocje związane z nieodwzajemnioną miłością do ojca. Podświadomość dziewczynki zanotowała - kochałam cię, a ty mnie odrzuciłeś, nie zasłużyłam na twoją miłość. I wytworzyła sobie mit ojca, tzw. archetyp. Potem, w dorosłym życiu, Elżbieta podświadomie identyfikowała swoich partnerów z tym mitem. Starała się im za wszelką cenę przypodobać. A kiedy mieli o coś pretensje, odbierała je jak tamto pierwotne ojcowskie odrzucenie. Gdy budziły się w niej lęk i agresja, ukrywała je głęboko. Ze strachu, że znowu zostanie sama. Powtarzanie się takich sytuacji, rozdarcie między świadomością a podświadomością doprowadziło ją do choroby. Ale dlaczego rak zaatakował akurat trzustkę i wątrobę, a nie jakiś inny organ?
Andrzej, dla jasności, szuka potocznych skojarzeń. I tłumaczy: - Nie bez powodu mówi się: "Co ci, człowieku leży na wątrobie?" Albo: "Żółć cię zalewa". Albo: "Co się żołądkujesz?" Agresja gromadzi się właśnie w przewodzie pokarmowym. Indianie, żyjący w symbiozie z naturą mówią, że myśli się brzuchem. Bo oni najpierw odczuwają, a potem przekształcają uczucia w myśli.
Elżbieta dostała za miłość po łapach. Potem więc, z obawy przed takimi przeżyciami, pokazywała światu fałszywe "ja", by być akceptowaną. Takie udawanie pochłania masę energii. Skądś ją musiała czerpać. I czerpała ją z prawdziwego "ja", które się poświęciło, żeby "obsłużyć" to fałszywe. Tłumiąc latami emocje - zaszkodziła swemu organizmowi.
Zdrowie w prezencie
Andrzej szybko rozpoznał problem Elżbiety. To mu dało wskazówkę, jak jej pomóc: musiał sprawić, by podświadomość pacjentki w nim, psychoterapeucie, dojrzała ojca. Tak dobierał słowa, gesty, znaki, że kobieta poczuła się bezpiecznie, jak przy ojcu - i otworzyła się. Właśnie o to chodziło. Teraz Andrzej mógł ją przekonać, żeby chciała pozbyć się raka dla ojca, którego piastowała w swej podświadomości. By zadowoliła go, dając mu w prezencie zdrowie. Nagle Elżbieta powiedziała, że jest jej niedobrze. Używała zresztą tego słowa w innych momentach np. że niedobrze się jej robi, gdy coś jest nie tak, itp. Było to słowo-klucz. Andrzej wykorzystał to natychmiast: - To teraz może pani zwymiotować. Tam jest toaleta...
I Elżbieta dostała torsji. Była zaskoczona, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyła. Potem powiedziała, że uświadomiła sobie, że wyrzuciła coś, co w niej zalegało od dawna. Wyrzuciła chorobę. I to był początek długiej terapii. I zarazem najważniejszy jej etap. Następne spotkania z Andrzejem były wzmacnianiem informacji wprowadzonej do podświadomości: że nie jest niczemu winna, że zasługuje na miłość i nie musi się bać niczyjego odrzucenia. Andrzej szuka słów, by wytłumaczyć ten cud psychoterapii. Jak jednak przełożyć na zwykły język niezwykłą tajemnicę?
U Elżbiety chorobę spowodowały nieświadome przeżycia. I również one doprowadziły do wyzdrowienia. - Podczas serii moich "magicznych" zabiegów - Andrzej uśmiecha się - zwracałem jej uwagę na to, o czym ona tak naprawdę mówi. Bo w każdym tekście był ukryty drugi - znacznie ważniejszy. Sygnalizowały go słowa-klucze. Mówiłem jej więc, że przecież chce mi powiedzieć coś innego. Najpierw gwałtownie zaprzeczała, przeżywała to głęboko i... przyznawała mi rację. A po jakimś czasie przetwarzała to na swoją własną wiedzę. Jakbym to nie ja zwrócił jej uwagę, tylko jakby to ona zawsze tak myślała. I o to chodziło. Żeby przekształcić zapisy w jej podświadomości.
Nadopiekuńczość może zaszkodzić
Przypadek Elżbiety nie jest wymyślony na potrzeby tysięcy chorych na raka złaknionych nadziei. Ta historia jest udokumentowana dziesiątkami analiz i szczegółowych badań lekarskich. Dla Andrzeja Michalskiego wyzdrowienie Elżbiety to nie cud, lecz dowód wielkości sił natury.
- Trzeba dotrzeć do źródeł choroby - wyjaśnia. - A metod jest nieskończenie wiele. Bo przecież człowiek jest nieskończony.
Martwi się, że tak naprawdę ma ograniczone możliwości działania. Bo iluż chorych na raka może do niego trafić? A przecież wielu z nich ma ogromne poczucie osamotnienia, opuszczenia, bezradności po naświetlaniach, radioterapii... Czasem to bliscy, nawet nieświadomie, nie pozwalają chorym wyzdrowieć. W ten sposób na przykład zaspokajają jakieś własne potrzeby emocjonalne. Takie jak poczucie winy wobec chorego. A takiego uczucia najłatwiej się pozbyć przez nadopiekuńczość. Chory też ma ze swego stanu tak zwane wtórne korzyści. Dostaje od rodziny to, czego do tej pory mu nie dawała. I błędne koło się zamyka.
Zmienić swoją karmę
Irenę Putek, psychoterapeutkę, Andrzej spotkał na podyplomowych studiach psychoterapii. Pracowała między innymi z alkoholikami, była biegłą sądową.
- Ja szukałem w podświadomości człowieka tego, co go gryzie, a ona analizowała relacje między ludźmi - opowiada Andrzej. - Uzupełnialiśmy się, więc połączyliśmy nasze techniki. To nie jest klasyczna psychoterapia. Są w niej też elementy szamanizmu, wizualizacji, medytacji oraz techniki walki z bólem i trening, który pomaga uczyć się koncentracji, odczuwania swojego ciała. Mówimy też o sprawach karmicznych. Niektórzy uważają, że choroba jest częścią karmy. Że tak musi być. Więc się poddają.
Nowotwór jest dramatyczną informacją o tym, że człowiek wciąż popełnia ten sam błąd. Dzięki terapii chorzy uczą się jak wypełniać swoją karmę albo ją zmieniać. Ciężka choroba to właśnie ten moment, w którym człowiek sam może zmienić swoją karmę. Czyli wyzwolić się z zaklętego kręgu głęboko ukrytych nieszczęść. Oczywiście terapia nie zastąpi leczenia. Jest tylko jego uzupełnieniem. Dlatego właśnie wspólnie z Ireną nazwali firmę Ośrodkiem Wspomagania Terapii Nowotworów i Profilaktyki Zdrowotnej "Impuls".
Zofia Rudzińska
Fot. Andrzej Burski
dla zalogowanych użytkowników serwisu.