Strona 1 z 2
Boże Narodzenie. Trzej Królowie po raz kolejny udają się w podróż, by odszukać Dzieciątko. Kierunek wskazuje im światło Gwiazdy Betlejemskiej. Podobne świeci każdemu z nas. Nie wszyscy jednak je widzimy.
Niektórzy potrafią dostrzec swoją gwiazdę, nawet jeżeli nie świeci ona pełnią blasku. Podążają drogą, którą wskazuje i docierają do celu, jakim jest realizacja ich marzeń. Są uważni i otwarci, bo nowe może przecież przyjść nieoczekiwanie. Czasami jako możliwość ukojenia skrywanej latami tęsknoty, innym razem w postaci niespodziewanej propozycji złożonej przez dobry los.
Zdarza się, że choć z pozoru osiągnęliśmy już wszystko, mamy dobrą pracę i szczęśliwą rodzinę, wciąż czujemy jakiś nieokreślony niedosyt. Jednak żeby pozostawić za sobą to, co znamy i wyruszyć w podróż do wymarzonego celu, trzeba odwagi, której wielu z nas brakuje. Warto ją w sobie odnaleźć. Być może Gwiazda Betlejemska przypomni nam o skrywanych marzeniach. I stanie się jasnym drogowskazem, który poprowadzi nas ku spełnieniu. Inspiracją niech będą opowieści o tych, którzy świadomie podążają własną ścieżką.
Szkoła bez ocen
Danusia Adamczyk, masażystka ma-uri i lomi lomi nui, nauczycielka masażu, nauczanie – jak mówi – „wyssała z mlekiem ojca”, który uczył biologii i był dyrektorem szkoły. Jako dziewczynka marzyła o tym, by pójść w jego ślady. Studiowała biologię, wybrała kierunek pedagogiczny. Uczyła 32 lata.
– Marzyłam o szkole bez ocen. Wiedziałam, że występ przed tablicą to potworny stres. Wymyśliłam więc bezstresowy sposób zdobywania ocen. Kładłam na ławce kartkę z pytaniami z zakresu ostatnich dwóch lekcji, a uczeń miał parę minut na odpowiedź.
Już wtedy wiedziała, że krytykując, nikogo nie mobilizujemy. Za to pochwała sprawia, że człowiek rozkwita. Często rozmawiała z uczniami. O życiu, szczęściu, nieuchronności zmian, odpowiedzialności. Na początku lekcji pytali, czy będzie trudny, czy łatwy temat. Woleli łatwy, bo wtedy zostawał czas na rozmowy, lekcję mogli sami doczytać z książki. Ostatnia klasa maturalna przygotowała jej albumik. „Dziękuję za wszystko, czego mnie pani nauczyła, przede wszystkim między wierszami biologii” – brzmiał jeden z wpisów.
reklama
– Coraz bardziej czułam, że już nie chcę uczyć o rozmnażaniu grzybów czy chemizmie fotosyntezy. Chciałam pomagać innym odnajdywać drogę do szczęśliwego, spełnionego życia. Dedykacja w albumie mnie w tym utwierdziła. Agata, córka Danusi, postawiła kiedyś tarota z pytaniem o życiową misję mamy. Patrząc w karty, powiedziała: „Do tej pory pomagałaś ludziom, mówiąc. Teraz będziesz robić to samo, ale używając rąk”. Danusia śmiała się, że pewnie kopiąc ziemię w ogródku nowego domu.
Kilka miesięcy później usłyszała o polinezyjskim masażu ma-uri. Zapisała się do masażysty Juliana Roka. Była pod wrażeniem. Czuła się niezwykle, gdy masażysta „tańczył” wokół niej, poruszając się specjalnym krokiem. „Chociaż leżałam naga, przykryta ręcznikiem, czułam się bezpieczna i szanowana. Od razu zapytałam, gdzie można się tego nauczyć”. Zadzwoniła do córki: „Pomyślisz, że zwariowałam. Zapisałam się na kurs masażu”. A Agata przypomniała jej, co pokazały karty.
Początek nie był łatwy, po pierwszym dniu chciała zrezygnować. Ale już następnego dnia było lepiej. Doświadczyła, jak warstwa po warstwie usuwane były napięcia mięśniowe z jej ciała, czuła, jak się ono poddaje, rozluźnia i odzyskuje miękkość. Odbieranie tego rodzaju dotyku pozwala na spotkanie z głęboko skrywanymi w ciele emocjami.
Jeśli jest się na to gotowym, masaż działa na wszystkich trzech poziomach: fizycznym, emocjonalnym i duchowym. Została nauczycielką masażu ma-uri. Później poznała hawajski masaż lomi lomi nui. Kolejne odkrycie. To już nie tylko niezwykły dotyk, ale sposób nauki. Każdy w swoim tempie uczył się tego, na co w danym momencie był gotowy. Bez komentarzy: „Nie tak, źle, tak nie rób!”. Nauczycielka, Susan Pa’niu Floyd, podchodziła, cierpliwie pokazywała ruchy po raz kolejny, potem jeszcze raz i jeszcze raz. W hawajskiej szkole nie ma klas, w każdej chwili możesz wejść i rozpocząć naukę, która polega na naśladowaniu i zachęcaniu do pracy. Szkoła bez ocen!
Danusia cały czas pracowała w liceum. Na realizowanie swojej nowej pasji miała mało czasu. W pewnym momencie doszła do punktu, w którym nie mogła pogodzić tych dwóch rzeczy.
– Uczenie biologii już nie było moje. Praca w szkole przestała mnie cieszyć. I chociaż od emerytury dzieliły ją tylko dwa lata, odeszła. Porzuciła to, co znane i bezpieczne. Zaczęła od nowa. Nie oglądała się za siebie. Znajomi pukali się w czoło. Ale czy uczyć można tylko biologii? Danusia, namówiona przez Susan, założyła szkołę masażu lomi. Jej nazwa – Manawa – znaczy: „Teraz jest moment mocy”. Tę moc Danusia czuła w sobie. Była potrzebna i spełniona. Kiedyś pragnęła mieć tylko takich uczniów, którzy chcą się uczyć. Mówiono o niej „marzycielka!”. Teraz właśnie takich uczniów miała.
Dzięki lomi nauczanie zyskało dla niej inny wymiar. Jurek, jej mąż, zawsze ją wspierał. Dzięki niemu i „na nim” uczyła się masować. Pomagał, woził stoły do masażu. A przede wszystkim obserwował. Aż w końcu porzucił swoje komputery, by rozpocząć pracę z ludźmi. Teraz oboje z Danusią są trenerami masażu lomi lomi nui, wspólnie prowadzą zajęcia. Danusia mówi, że ucząc, sama wciąż się uczy. Procentuje otwartość na to, co nowe. Dwa lata temu usłyszała od Susan, że za bardzo się stara nauczyć swoich uczniów. Wtedy zrozumiała, że pomyliła dwie rzeczy – uczyć i nauczyć. Rolą nauczyciela jest uczyć, ale to uczeń jest odpowiedzialny za to, ile się nauczył. Ona ma po prostu dzielić się tym, co potrafi.
Dziś Danusia mogłaby chyba powiedzieć, że prawdziwie podąża za swoją gwiazdą. Prowadzi ją marzenie, żeby pokazywać innym piękne strony życia. I żeby ludzie potrafili kochać siebie.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.