Grzegorz B., od 20 lat mieszkający w Danii, nienawidzi swojego młodszego brata. W dzieciństwie zawsze stawiano mu Andrzeja za wzór, a on tymczasem ciągle na niego skarżył.
Mało tego, swoimi grzeszkami obarczał konto brata. Pewnego razu na przykład zbił pamiątkowy serwis do kawy, który pieczołowicie przechowywała matka, i poszedł powiedzieć, że zrobił to Grzegorz. Rodzice łatwo dawali wiarę jego słowom i z góry uznawali, że zawsze to starszy syn jest wszystkiemu winny.
Już kilka miesięcy po wyjeździe do Danii Grzegorz próbował naprawić stosunki z bratem. W stanie wojennym przysyłał mu paczki z odzieżą i żywnością. Ale gdy umarł ich ojciec, pozostawiając niewielki spadek, Andrzej oświadczył, że jego brat umarł za granicą, a on jest jedynym spadkobiercą. Od tej pory Grzegorz uważa, że nie ma brata. Nawet nie wie, czy on jeszcze żyje. Pozostał nieprzejednany.
Najmłodszy ma najlepiej
Każda z nas pewnie wiele razy słyszała historię o dwóch siostrach, z których jedna była faworyzowana przez rodziców, a druga przejęła rolę Kopciuszka. Kiedy ta mniej lubiana, nie grzesząca urodą, znalazła wreszcie narzeczonego, druga natychmiast jej go odbiła. Potem jednak siostra gwiazda nie umiała osiągnąć w życiu tego, czego oczekiwali rodzice, a mimo to pozostała ich ukochaną córeczką. Ta druga, poniewierana latami, choć zrobiła karierę i zaznała szczęścia w miłości, nadal była przez nich traktowana gorzej.
To nieprawda, że dzieci kocha się identycznie. Miłość nie zna partnerstwa ani sprawiedliwości. Rodzice zwykle okazują więcej ciepłych uczuć tym ładniejszym, milszym, zdolniejszym ze swoich potomków. Albo wręcz przeciwnie: tym pokrzywdzonym przez los, upośledzonym, brzydkim, chorym. I jakby automatycznie najbardziej kochają te najmłodsze. Tak jest w życiu i w opowiadanych od setek lat mitach. W bajkach najmłodszy syn to zawsze miły, uroczy blondynek o słodkim imieniu Jaś. Przeważnie jest głupszy, trochę fajtłapowaty, ale to on pokonuje zwycięsko wszelkie przeszkody. A starsi – choć są mądrzejsi i silniejsi od niego – w pewnej chwili muszą się poddać. Nie wytrzymują konkurencji.
Różnie, ale po równo
Amerykański historyk kultury Frank Sullovay zbadał życiorysy tysięcy ludzi od czasów Mikołaja Kopernika do obecnych. I doszedł do wniosku, że nasze losy – a przez to i bieg historii – determinuje kolejność urodzenia w rodzinie. Z pierworodnych – twierdził Sullovay – wyrastają tradycjonaliści, którzy nie lubią zmian i chcieliby wszystko zachować w zastanym kształcie. Są odpowiedzialni i dążą do sukcesu, ale częściej niż ich siostry i bracia wykazują cechy neurotyczne. Być może dlatego, że już od najmłodszych lat rodzice widzą w nich swoich sukcesorów i spadkobierców.
W Japonii młodszych braci nazywano „zimnym ryżem”, bo dojadali to, czego nie zjadł pierworodny. W czasie głodu to on przede wszystkim miał zapewnione racje jedzenia, bo musiał przeżyć, aby zapewnić byt innym. Pierworodni mają większą więź psychiczną z rodzicami i częściej wyznają ich ideały oraz wartości. Ale i nie znając tej teorii, łatwo zauważyć, że między rodzeństwem często są ogromne różnice. Zdarza się, że jeden jest dumą rodziny, a drugi czarną owcą. Nikt nie wie, dlaczego tak się dzieje.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.