Szukamy tego jedynego (tej jedynej), a potem przysięgamy sobie wierność aż po grób. Kto to wymyślił? Dlaczego składamy taką przysięgę, skoro z jednym partnerem wiąże się na zawsze tylko 3 proc. gatunków ssaków?
Co takiego się stało, że nasi prapraprzodkowie, którzy uprawiali seks z kim popadnie, nagle docenili wierność? Było trochę tak, jak z epidemią AIDS w XX wieku. Choroba ta rozprawiła się z wolną miłością epoki dzieci kwiatów skuteczniej niż wszyscy moraliści razem wzięci. I zanim została – przynajmniej częściowo – opanowana, była odpowiedzialna za wielki powrót konserwatywnych wartości, z wiernością na czele. Chorób przenoszonych drogą płciową w przeszłości nie potrafiono w ogóle leczyć. I to właśnie im, jak twierdzi profesor Chris Bauch z University of Waterloo w Kanadzie, zawdzięczamy... miłość aż po grób.
Ekspansję wirusów i bakterii – odpowiedzialnych za niepłodność – mogły powstrzymać tylko stałe związki. I tak narodził się nowy porządek w relacjach damsko-męskich. Kto nie miał ochoty go przestrzegać, był surowo karany. Nieposłusznych karała też sama natura – syfilis, chlamydia i rzeżączka zbierały obfite żniwo przez tysiące lat. Bo choć pierwsze informacje o epidemii rzeżączki pochodzą sprzed 700 lat (pojawiła się wtedy w Paryżu, w upadłej dzielnicy), a kiły dopiero z końca XV wieku (rozłożyła francuskie wojska oblegające Neapol, stąd jej pierwsza nazwa: choroba francuska czy po prostu franca), to choroby te były z nami od zawsze.
Śladów tej drugiej naukowcy dopatrzyli się w zniekształconych kościach mumii egipskich czy w wizerunkach postaci z ołtarza Wita Stwosza. A jak wykazały ostatnie badania, Neandertalczycy wcale nie zostali wybici przez praprzodka współczesnego człowieka. Wręcz przeciwnie, wymarli z powodu chorób, którymi zostali przez niego zarażeni podczas zawiązywania najbliższych relacji.
Kiedy ludzie zajęli się uprawianiem ziemi, wygrała monogamia. No, może nie całkiem i nie od razu, zwłaszcza że najstarsze ślady kultury rolnej liczą aż 23 tysiące lat i trochę to wszystko musiało potrwać. Jednemu mężczyźnie wolno było mieć na początku wiele kobiet, ale już na wyłączność. Taki model rodziny to poligynia – jedna z form poligamii, czyli wielożeństwa.
reklama
Według amerykańskiego antropologa George'a Murdocka stała się ona najbardziej rozpowszechnioną formą małżeństwa, kiedy nasi praprzodkowie zaczęli prowadzić osiadły tryb życia. Do rzadkości natomiast należała poliandria, czyli związek kobiety z dwoma lub więcej facetami. Dziś akceptuje ją zaledwie sześć plemion. Jednym z nich jest lud Toda, grupa etniczna w południowych Indiach – wychodząca za mąż dziewczyna automatycznie staje się żoną wszystkich braci swego męża.
W plemionach zbieracko-łowieckich mężczyźni i kobiety uprawiali seks z wieloma partnerami. Nie miało to zresztą nic wspólnego z seksualnym rozpasaniem, a tylko zwiększało szansę na przeżycie potomków. Monogamia w tamtych czasach – w sytuacji stałego zagrożenia życia – byłaby wręcz niebezpieczna. Dzieci, których ojciec nie wrócił z polowania, traciłyby, i to dosłownie, swojego żywiciela.
W oryginalny sposób to odpowiedzialne rodzicielstwo rozwinął aborygeński lud Kulin. Można w nich zaobserwować macierzyństwo i ojcostwo „składane". Kulinanie uważają, że pierwszy mężczyzna tylko zasiewa ziarno, które musi być potem dokarmiane „męskim mlekiem". Kobieta dokarmiała je więc później z kolejnymi. A po porodzie wybierała jeszcze do karmienia takie mamki, których cechy charakteru jej się podobały i chciałaby, żeby miało je również jej dziecko. Każdy dorosły Kulinanin z przekonaniem mógł powiedzieć, że wszystkie dzieci są nasze, a każde dziecko mogło liczyć na pomoc i wsparcie wielu matek i ojców.
A co ze wspomnianymi na początku chorobami wenerycznymi? Plemiona zbieracko-łowieckie były stosunkowo małe i liczyły około 30 dorosłych osobników. Ogniska chorób przenoszonych drogą płciową w sposób naturalny szybko więc wygasały. Co innego w społecznościach rolniczych, osiadłych w jednym miejscu i liczących kilkuset dorosłych. Profesor Chris Bauch za pomocą symulacji komputerowych wyliczył, że skutki tych chorób były tu długotrwałe, a przez to wymagały zastosowania radykalnych środków zaradczych.
Dlaczego monogamia wygrała z poligamią? Okazała się dużo bardziej korzystna dla rozwoju cywilizacji. Jak to możliwe? Wyobraźmy sobie, że młodzi mężczyźni zajmują się tylko poszukiwaniem seksu, a starsi wyłącznie ochroną przed nimi swoich haremów. Wysiłki jednych i drugich skupione są tylko na zdobywaniu i utrzymaniu przy sobie kobiet. Gospodarka, wynalazczość, nauka leżą odłogiem.
Gdyby nie monogamia, nie byłoby więc postępu, albo byłby znacznie wolniejszy! I tak już w Babilonie Kodeks Hammurabiego zezwalał na drugą żonę jedynie w takim wypadku, kiedy pierwsza okazała się bezpłodna. Podobnie było w starożytnym Egipcie czy Izraelu (tu na więcej żon mogli sobie pozwolić co najwyżej władcy), wreszcie wśród Greków i Rzymian. Chrześcijanie też byli monogamistami zgodnie z nauczaniem Jezusa.
Jednożeństwo pozwala zachować równowagę kobiet i mężczyzn. Niestety nie ma ono samych zalet. Zwłaszcza kiedy równowaga ta zostaje zakłócona – choćby przez wojnę. Po II wojnie światowej miliony kobiet w Niemczech i ZSRR zostały skazane na staropanieństwo. Odwrotnie dzieje się we współczesnych Chinach, gdzie polityka jednego dziecka przyniosła nieprzewidziane rezultaty. Rodzice marzący o synu często decydowali się na zabijanie nienarodzonych dziewczynek, w rezultacie młodym Chińczykom trudno jest znaleźć żonę.
O czymś zapomnieliśmy? No tak, o miłości! Bo przecież to ona, a nie biologiczny rachunek zysków i strat, wiąże nas ze sobą na całe życie. Prawda?
W społeczeństwach, gdzie rozwinęły się normy moralne, miłość jest jedną z najważniejszych wartości. Monogamia występuje tu w dwóch postaciach. Nie tylko konsekwentnej – gdy związek trwa do śmierci, ale też seryjnej, gdy ludzie tworzą następujące po sobie stałe związki, zrywając poprzednie.
Niemiecki filozof Immanuel Kant pisał, że człowiek „jest podmiotem moralności, a charakter natury ludzkiej jest racjonalny". Obecne w niej „dynamizmy zwierzęce" kierowane są przez rozum i wolę, a nie instynkt. Według Karola Wojtyły tylko monogamia stwarza instytucjonalne ramy dla prawdziwie ludzkiej miłości. Bo jedynie miłość niesprowadzona wyłącznie do seksu, ale pozwalająca kobiecie i mężczyźnie spełnić się emocjonalnie i duchowo, dokonuje się w sposób odpowiadający godności ludzkiej. Dlatego ślubujemy sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską lub oświadczamy, że uczynimy wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne i trwałe.
Karolina Duszczyk-Olszewska
il. Ruth Niedzielska fot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.