Ten przykład pokazuje, jak ważna jest intuicja w procesie twórczym. Widząc wokalistę, intuicyjnie wyczuwa pan jego wrażliwość?
Cyganie to mają (śmiech). Trochę intuicja, trochę doświadczenie. Przez lata obserwowałem funkcjonowanie tej albo innej piosenki śpiewanej przez różnych ludzi.
Mogłem się przekonać, że tylko ten jeden człowiek śpiewa utwór, wywołując dreszcze. Inni już nie dają nam takich emocji w tym konkretnym utworze, choć są równie zdolni. Ale w innym utworze może się zdarzyć odwrotnie. Może jeszcze dodatkowo działa jakaś magia?
Intuicja podpowiada mi, że gdyby Andrzej Zaucha zdążył dostać od pana więcej niż ten jeden malarski i poetycki tekst „C'est la vie – Paryż z pocztówki", to powstałaby z tego niejedna piękna płyta?
Kilka razy w życiu spotkałem się z Andrzejem Zauchą. Od początku było między nami to, co jest najprawdziwsze między ludźmi – dobry kontakt, serdeczność, otwartość. Mam poczucie ogromnej straty. Był to cudny człowiek, który wypełniał życie dobrem.
To kolejny człowiek, o którym pamięć przetrwała dzięki panu, który wciąż żyje – chociażby w „C'est la vie".
Tę piosenkę często śpiewa młodzież na festiwalach. Potem przychodzą i pytają, jak powstała. Właśnie m.in. po to napisałem książkę „Życie jest piosenką". Niewiele jest przypadków, kiedy piosenka tak idealnie łączy się z wykonawcą. To był ten przypadek.
Idealnie zgrała się również piosenka „To nie ja" z młodziutką wówczas Edytą Górniak. Podobno, żeby pana nie stresować, nie przyznała się, że to na Eurowizję...
Na początku mi nie powiedziała. Potem, kiedy już wiedziałem, zacząłem dopieszczać, zmieniać refren. Nakręciliśmy się, że to musi być superdobre. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie lepiej jednak napisać coś innego. Powstał drugi utwór. Potem nie wiedzieliśmy, który wybrać. Nagraliśmy oba. Lepsze jest wrogiem dobrego. Ostatecznie wraz z piosenką została w naszej pamięci Edyta, niezwykle sklejona z tą piosenką. Nie słyszałem nigdy nikogo, kto by się zbliżył chociaż do jej wykonania tego utworu.
Kolejna magiczna historia to powstanie utworu „Łatwopalni". Zlecony wieczorem, na rano był już gotowy. Media często popełniają błąd, przypisując jego autorstwo Agnieszce Osieckiej. Czy ta pomyłka nie jest, pana zdaniem, symboliczna?
Na pewno jest symptomatyczna. To nawet dla mnie miła pomyłka. Nie oburzam się, kiedy pani w telewizji mówi: „Dziś kolejna rocznica śmierci Agnieszki Osieckiej. Posłuchajmy jednego z najpiękniejszych jej tekstów – „Łatwopalni". Może Agnieszka pisała ten tekst ze mną duchowo. O 4.00 rano skończyłem pisać, na pewno z pomocą Agnieszki.
Magicznych relacji w pana życiu ciąg dalszy – Ryszard Rynkowski. Przyszedł do pana nie tylko po tekst, ale po całego siebie, prawda?
Historia z Ryszardem zaczęła się najbanalniej na świecie. Stoimy w przedsionku Sali Kongresowej i nagle Staś Sojka mówi: „Ryszard chciał cię poznać. Znasz Ryszarda?". – No jasne, że znam – ze sceny – odpowiadam. Ryszard pyta, czy moglibyśmy się spotkać, bo odszedł z grupy VOX i próbuje coś sam robić. Zaczęliśmy budować odpowiedź na pytanie, kim on ma teraz być? Już nie może być facetem w białym garniturze, który tańczy na scenie i śpiewa „Bananowy song". Kim ma być? To jest klucz do historii naszego związku. Te słowa „Czego może chcieć od życia taki gość jak ja?" Mogło się przecież tak zdarzyć, że dałby mi pięć utworów, wybralibyśmy jeden, ja bym napisał, Ryszard by zaśpiewał i... nic. I to byłby koniec naszych relacji. Mogło tak być. Ale ta nowa postać faceta z ulicy z dwudniowym zarostem, gorzkiego, lecz w pewnym sensie lirycznego, była prawdziwa dlatego, że Ryszard w nią uwierzył. I uwierzyła publiczność.
Woda... Podobno jej obecność korzystnie wpływa na pana podczas pisania tekstów.
Jestem zodiakalnym Rakiem. Wierzę, że jedno z drugim się wiąże. Woda daje mi inspirację. W kontakcie z nią przychodzą mi do głowy pomysły, które nie przyszły wcześniej. Mogę być na brzegu, siedzieć nad morzem, słuchać szumu strumyka w Dolinie Białego...
W XVII wieku podobno był pan aktorem wędrownym w Prowansji?
Tak mi kiedyś powiedział zaprzyjaźniony bioenergoterapeuta. Byłem ostatnio w Prowansji. Być może tak dobrze się tam czuję, bo już kiedyś tam byłem... Jechałem tam, jak do swojego miejsca na ziemi. Czy w XVII wieku, jadąc wozem, zwracało się uwagę na krajobraz? Dziś nie jest on taki atrakcyjny, bo się szybko przesuwa przed oczami. Może jednak kiedyś już tam byłem?
Panie Jacku, czego może chcieć od życia taki gość jak pan?
Marzę o chwili odpoczynku, bo przez ostatnie miesiące, promując książkę „Życie jest piosenką", bardzo się zmęczyłem. Ale dzwonią moi kompozytorzy i pytają, kiedy im coś napiszę. A ja... Czy ja potrafię?
Rozmawiała Anna Matusiak
fot. Hanna Prus
dla zalogowanych użytkowników serwisu.