Strona 2 z 2
– Bardzo lubię wracać w miejsca, które kiedyś odkryłam – przyznaje. – I podróżować sama, szczególnie po Europie Środkowo-Wschodniej. Pociągiem, przez zapyziałe stacje kolejowe w „nieoczywistych”, jak pisze Andrzej Stasiuk, miasteczkach. To dla mnie czas na refleksję, obserwacje, zadumanie i zaczarowanie – mówi Dominika. To też niesamowite rozmowy z przypadkowo napotkanymi ludźmi, scenariusze nie do przewidzenia.
Czy ekopodróżowanie wymaga od kobiety odwagi?
– Na pewno, bo choć wcześniej staram się przygotować do drogi, wiele jest w moich wyprawach momentów nieprzewidywalnych. Bywa, że nie wiem, gdzie będę spać, kogo spotkam, w jakie miejsce trafię. I jaka przygoda wkrótce mi się przydarzy – mówi. W Kirgizji jedna z nich omal nie zakończyła się tragicznie. W słoneczny dzień Dominika wybrała się z Tomkiem na lodowiec, bez przewodnika. W połowie drogi zauważyli, że poruszają się między lodowymi szczelinami, wcześniej niewidocznymi, bo przykrytymi śniegiem. Pod wpływem słońca zaczęły się rozstępować na ich oczach. Jeden zły krok mógł oznaczać upadek w głęboką czeluść. – Wracaliśmy z gór z bijącymi sercami, zaklinając rzeczywistość – wspomina podróżniczka.
Strach zajrzał im też kiedyś w oczy na granicy rumuńsko-ukraińskiej, prowadzącej granią Karpat Marmaroskich.
Dominikę i Tomka dopadli ukraińscy pogranicznicy. Zabrali im paszporty i sprowadzili do koszar po stronie ukraińskiej. – Powiedzieli, że nas deportują. Ale najpierw zamkną nas w „więzieniu”. I siedzieliśmy kilka godzin w pustym pokoju, pilnował nas żołnierz z kałasznikowem – opowiada Dominika. Ostatecznie usłyszeli, że zostaną odprowadzeni pod eskortą ponownie na granicę, gdzie przejmą ich rumuńscy żołnierze. – Na koniec zagrozili, że jeśli się odwrócimy, będą strzelać. Ale na granicy żadnych żołnierzy nie było. Dopiero wieczorem, gdy rozbijali obóz, okazało się, że w plecakach nie mają nic do jedzenia. Żołnierze zabrali im wszystko, także papierosy, przeznaczone dla rumuńskich pasterzy (na handel wymienny za ser), i latarki. Na szczęście, schodząc z gór, spotkali życzliwych mieszkańców pobliskiej wioski, którzy ich nakarmili.
reklama
Inna przygoda zdarzyła się im w Meksyku, w lesie deszczowym. Przecina go dzika rzeka Usumacinta, którą miejscowi spławiają towary na długich łodziach. Taką łodzią, złapaną jak autostop, Dominika i Tomek postanowili wrócić z wyprawy (kończyły się im wizy). Pierwsza łódź, która się zatrzymała, zapakowana była po czubek w worki z kukurydzą i fasolą. Gdy podróżnicy wsiedli do niej z plecakami, zaczęła się niebezpiecznie zanurzać. Indianie wysadzili ich więc szybko na posterunku straży granicznej. – Modliliśmy się, żeby przypłynęła jakaś inna łódź i uratowała nas z tarapatów – przyznaje Dominika. – O rozbiciu namiotu na brzegu rzeki nie było mowy z powodu plagi węży.
Dominika zapewnia, że ryzyko, które wiąże się z wyprawami na własną rękę, rekompensuje jej w dwójnasób zgromadzony zapas energii.– Podróżowanie wzmacnia mnie w codzienności. Rzeczy niemożliwe stają się nagle możliwe. Teraz podczas większości podróży towarzyszą jej córeczka Jagoda i dwuletni synek Staś. Według Dominiki ekopodróżowanie z dzieckiem wymaga większej staranności i ostrożności, ale... dzieci są urodzonymi ekoturystami. – Nie wymagają wygód – mówi. – Uwielbiają spędzać cały dzień na powietrzu, spać w namiocie, hamaku, oglądać zwierzęta i szukać skarbów. Świetnie wyczuwają klimat miejsca i pomagają przełamać kulturowe bariery. Z Jagódką i Stasiem wybiera się do Maroka. Staś to już doświadczony ekopodróżnik. W pierwszą podróż poleciał do… Indonezji, kiedy miał pół roku. Odbył ją w kolorowej chuście sarongu.
Dominika lubi też wędrówki po Polsce. – Nasz kraj jest fantastycznie ekoturystyczny – zapewnia. – Tylko wciąż jeszcze za rzadko korzysta z tego, że nadal jest miejscem pełnym nieskażonej natury, naturalnie ekologicznej żywności, gościnności, której wszyscy mogą nam pozazdrościć. Takie Podlasie, jeziora i lasy, doskonała, chwilami zaskakująca kuchnia, życzliwi gospodarze. Wystarczy ich gościnne domy wyszukać w internecie. Albo Karpaty, choćby okolice Babiej Góry. I Bieszczady, w których wciąż można znaleźć miejsca, które oparły się komercji.
– Ekoturystyka jest na wyciągnięcie ręki – przekonuje Dominika. – Ekoturystą może być nawet i ten, kto zamiast na spływ kajakiem czy wycieczkę z plecakiem decyduje się na znany kurort. Wystarczy, że wybierze plażę w kurorcie, który dba o środowisko. Dane nam jest prawo, możliwość, ale też coraz większy obowiązek dokonywania przemyślanych wyborów. Są już, także w Polsce, biura promujące ekoturystykę. A taka wyprawa, choć wymaga pewnego wysiłku, dla każdego może być wstępem do innej podróży. Do poznania siebie.
Sonia Jelska
fot. Bogdan Krężel, archiwum prywatne Dominiki Zaręby
dla zalogowanych użytkowników serwisu.