Kamyk

– Okropna afera z tym kamieniem – profesor Rybka zaciągnął się nerwowo papierosem mało znanej marki. – Co mnie podkusiło, by okradać przedsiębiorstwo tramwajowe, by łakomić się na żwirek z torowiska?!

KamykWitolda Rybkę zapamiętam do końca życia. Nie tylko dlatego, że kiedy go pierwszy raz ujrzałam, bardziej niż zwierzę wodne przypominał mi przygnębionego wielbłąda. Przede wszystkim dlatego, że jest moim pierwszym klientem. Nazywam się Maja Poltergeist i jeszcze wczoraj byłam bezrobotnym etnologiem z Krakowa. Dziś jestem właścicielką, prezesem, sekretarką oraz sprzątaczką jednoosobowego biura Detektywi od Spraw Nie-normalnych (przecinek) Poltergeist i Pinezka. Właściwie dwuosobowego, bo weszłam w spółkę z osobistą kocicą, którą cenię wysoko za to, że umie przygwoździć się prawie do wszystkiego, nawet do obrazu bliżej mi nieznanego przodka.

Kiedy Rybka pojawił się w moim sąsiadującym z fryzjerem dla piesków biurze, Pinezka wisiała na żyrandolu. Profesor, znany i szanowany historyk, nawet na kota nie spojrzał. Miał minę smutną jak jesienny deszcz i mocno podkrążone oczy. Usiadł na krześle, dwa razy westchnął, po czym wyjął z czarnej skórzanej teczki mały, ciemny kamyczek i papierosy.

W końcu wyjaśnił wszystko w prostych żołnierskich słowach. Przez kilka kolejnych lat prowadził badania na Wzgórzu Wawelskim. Zajmował się, jak zwykle, Jagiellończykami. W tym samym czasie w sławę i chwałę, wbrew woli tych, którzy władają wzgórzem, zdążył obrosnąć wawelski czakram, niewidzialny gołym okiem magiczny głaz, który wedle podań tkwił w podziemiach słynnej wawelskiej katedry. Jeden z siedmiu na Ziemi, w dodatku emitujący wysokogatunkową nadprzyrodzoną moc. Profesora Rybkę czakram interesował średnio, ale jego przyjaciół – bardzo.

reklama

Pewnego razu koleżanka profesora Małgosia W. zaprosiła go na otwarcie galerii sztuki. Sto metrów od galerii Rybka, tuż za znanym krakowskim mostem, przypomniał sobie, że nie ma dla Małgosi prezentu. A wypadało go mieć. Profesor rozejrzał się wokół, sklepy wszelakie były już zamknięte. Spojrzał w dół. I olśniło go. Pochylił się nad tramwajowym torowiskiem i wyjął z niego maleńki, byle jaki kamień.

– Małgosiu, przyniosłem ci cząstkę czakramu – oświadczył przyjaciółce na progu galerii. Jej właścicielka wzruszyła się niezwykle, oprawiła kamyczek w ramkę i powiesiła na ścianie. Obok malarstwa konceptualnego i obrazu pewnego prymitywisty.
Po kilku dniach zadzwonił telefon.

– Błogosławiony jesteś, Witku, między profesorami – usłyszał. Dzwoniła rozanielona Małgosia. By opowiedzieć o tym, jak cudowne moce posiada kamień, a właściwie rąbek kamienia z Wawelu. Pani Zosi z sąsiedztwa przywrócił namiętność w stosunku do męża, panu Ernestowi, malarzowi, wenę, która uciekła dekadę wcześniej, a pewnej pani Joli młodzieńczą figurę. I wielu innym ludziom wiarę, nadzieję i miłość.

– Twój, rybkowy, czakram czyni niesamowite rzeczy! – zaśpiewała prawie sopranem Małgosia. – Kochamy cię, cudotwórco! I poprosimy o więcej!
Witold Rybka nie chciał wiedzieć, co dokładnie oznacza – więcej. Poczuł ucisk w centralnej części żołądka. Nie chciał i nie potrafił pogodzić się z myślą, że z historyka zamienił się w czarodzieja. Interesowały go inkunabuły, inskrypcje, dawne akta i rejestry. To był jego żywioł. Cuda w żadnym razie. Ostatecznie profesor poprosił przyjaciółkę o czasowe wypożyczenie nadzwyczajnego kamienia.

– Czy mogłaby pani gruntownie przebadać ten biedny, przypadkowy żwirek? – zapytał nieśmiało. – Bo w przeciwnym razie umrę ze wstydu. Umrę!
Pinezka z wrażenia zeskoczyła z żyrandola. Wtedy dopiero profesor Rybka zobaczył, że kocica jest wściekle ruda. Podobnie zresztą jak jej pani.

– Uderzające podobieństwo – mruknął, przenosząc wzrok z kota na jego właścicielkę. To fakt. Z małym tylko wyjątkiem, bo ja, w przeciwieństwie do Pinezki, od urodzenia mam siwy kosmyk na czerwonych włosach. Siwy jak dym pykany z fajki, jak broda świętego Mikołaja. Kiedyś myślałam, że to jakiś znak od losu, ale do dziś nie odkryłam, czemu miałby służyć. Zasadniczo profesor Rybka mnie wzruszył.

Po pierwsze ze względu na nazwisko, bo pewnie, tak jak ja, najadł się przez nie wstydu wielokrotnie. Ja najadałam się od dzieciństwa – odkąd moi koledzy dowiedzieli się, z pewnej słynnej już książki i nie mniej słynnego filmu, że poltergeist to złośliwy i hałaśliwy duch. Z rodzaju tych, co spokojnym, porządnym ludziom systematycznie zatruwają życie. Nieco później przeczytałam, że ze względu na nazwisko należę do gatunku zjawisk paranormalnych, polegających na wydawaniu, z niewiadomych powodów, różnych dźwięków – od trzasków do gwizdów i szurania. Nieźle, prawda? Po drugie, kamień był moim pierwszym wyzwaniem. I po trzecie wreszcie, musiałam zapłacić czynsz. Nie mówiąc już o zapełnieniu żołądka Pinezce.

Ale kamień wyglądał jak... kamień. Twardy, milczący, bezczelnie tajemniczy. Przypatrywaliśmy się sobie przez dłuższą chwilę. Nic nie przychodziło mi do głowy. I wtedy zauważyłam, że na rozklekotanej kanapie, przywleczonej przeze mnie osobiście z rodzinnego domu, rozsiadła się wygodnie Natalia Poltergeist. To znaczy moja mama. Gwoli wyjaśnienia, mama odeszła, gdy miałam dziewięć lat. Tak po prostu, we wtorek, tuż przez południem, bez żadnego ostrzeżenia umarła na serce. Pogrążając w czarnej rozpaczy mnie i mojego tatę Tomasza, z zawodu inżyniera górnika. Od tej pory Tomasz zaszył się, prawie na stałe, w kopalniach. A ja? Ja nie chciałam uwierzyć, że Natalia stała się duchem zamieszkującym w niebiosach. Widocznie mama wzięła to sobie do serca, bo pojawiała się zawsze wtedy, gdy w moim życiu... pojawiał się problem.

– Maja, przestań się gapić na ten kamyk, tylko zadzwoń do Korniszona – niebiańska Natalia założyła niebiańską nogę na nogę, po czym czule pogłaskała Pinezkę. Tak, jak rude kocice lubią najbardziej. Pod włos.

Źródło: Wróżka nr 7/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl